Artykuł (Gazeta Wyborcza)
Jacek Kowalski
2011-01-19, ostatnia aktualizacja 2011-01-19 13:00
Wszyscy kłamią – i pacjenci, i lekarze. Stąd jedni do drugich nie powinni mieć za grosz zaufania. Zadziwiające, jak kurczowo trzymamy się tej uniwersalnej zasady doktora House’a
Jolanta Bilińska, prezes fundacji Bezpieczeństwo dla Pacjentów, przyczyn…
Greg
House zdiagnozował to już w pierwszym sezonie serialu o swoich
przygodach. Nie słuchamy lekarzy, nie ufamy im zupełnie, w
konsekwencji nie łykamy przepisanych leków, a w gabinetach kłamiemy
na potęgę. Stąd lekarz powinien także wykazywać się brakiem
zaufania do pacjenta i zawsze podejrzewać, że ukrywa jakieś
czynniki potencjalnie chorobotwórcze. Takie wnioski płyną nie
tylko ze śledzenia seriali medycznych – lecz przede wszystkim z
badań (Pentor, IPSOS). Dlaczego jest aż tak źle? Bo lekarze nie
budują zaufania wobec pacjenta. I odwrotnie: pacjentowi nie zależy
na dobrej relacji z lekarzem, bo nosi w sobie przekonanie, że jak
sam sobie nie pomoże, to nikt mu nie pomoże. Ma wyzdrowieć, do
tego jak najszybciej. Jeśli kuracja nie przynosi szybkich efektów,
a lekarz nie tłumaczy dlaczego – zaczyna się podjazdowa wojna
kłamców.
W Karcie lekarza – a jest to dokument
nieduży – słowo „zaufanie” pojawia się dziewięć razy.
Przeważnie w kontekście: bez niego (czyli zaufania) nie ma mowy o
dobrym leczeniu. Ale pojawia się i takie zdanie: „Aby to
zaufanie odzyskać, lekarze muszą na nie w pełni zasługiwać”.
Pentor
– na zlecenie Fundacji na rzecz Wspierania Rozwoju Polskiej Farmacji
i Medycyny – w ubiegłym roku zbadał i ogłosił, że czterdzieści
procent pacjentów nie wierzy lekarzowi, u którego się leczy. (- To
po co w ogóle do niego chodzą? – zapytał mnie retorycznie mój
medyk, kiedy przytoczyłem mu liczby z badania.) Z drugiej strony
świeże badania IPSOS-u dowodzą, że jeśli już chodzimy, to do
lekarzy sprawdzonych, którzy już wcześniej nam pomogli: tak robi
ponad 40 procent Polaków.
Zdaniem socjologów
jesteśmy między młotem a kowadłem: z jednej strony, gdy czujemy
się źle, musimy poszukać pomocy specjalisty. Z drugiej jednak,
mamy w pamięci wszystkie niepowodzenia w leczeniu, jakich
doświadczyli nasi bliscy, znajomi lub my sami oraz nagłaśniane
przez media afery z udziałem pracowników służby zdrowia. A tu
czeka internet z łatwymi receptami na wszystko i lekami dostępnymi
na kliknięcie.
Jak
stracić zaufanie do lekarzy?
Kamil
ma siedem lat. W marcu ubiegłego roku w zgięciu pod kolanem
pojawiło się zaczerwienienie, które wkrótce zmieniło się w
zgrubienie. – Pomyślałam: nic wielkiego, odparzył się albo
zadrapał – mówi 38-letnia Magda, mama chłopca. Ale nie
zlekceważyła tego symptomu: gdy po trzech dniach otarcie nie goiło
się, poszła do lekarza rodzinnego. Ten – także na podstawie
przeoczonej przez mamę drobnej wysypki – zdecydował, że mały jest
uczulony na coś. Na co? Tego nie wiadomo i bez testów nie da się
ustalić. Przepisał zyrtec, kazał obserwować i za tydzień wpaść
do kontroli.
Po zyrtecu objawy nie ustępowały.
Podczas następnej wizyty lekarz stwierdził, że „chyba pomylił
się z tym uczuleniem”. Skierował Kamila na konsultacje
dermatologiczne.
Najbliższa przychodnia
dermatologiczna mieści się w szpitalu oddalonym o 15
kilometrów.
Tata zabrał chłopca do samochód i o
wyznaczonym czasie stawili się na badaniu. Małego oglądały dwie
lekarki. Nie najmłodsze – więc doświadczone. Stwierdziły, że nie
mają pojęcia, co to może być. Zapisały dermabazę. Kazały
obserwować, a jeśli objawy nie znikną – jechać do alergologa.
Testy alergologiczne wykazały uczulenia na pyłki zbóż, no ale
przecież jesienią i zimą nie ma tego w przyrodzie, a chłopcu się
nie poprawia.
Skracając: chłopcu do dzisiaj nie
jest lepiej, objawy raz słabną, raz nasilają się. Wysypka
przeszła miejscami w otwarte, zgrubiałe rany. Kolejni alergolodzy
mają do powiedzenia tyle tylko, że „może samo przejdzie”.
–
Naprawdę nie wiem już, co robić – mówi mama. – Mały z tygodnia
na tydzień wygląda gorzej, przyjmuje coraz to nowe leki – na
nic.
…i
jeszcze raz komunikacja!
Jolanta
Bilińska, prezes fundacji Bezpieczeństwo dla Pacjentów, przyczyn
gwałtownego spadku wskaźników ufności upatruje jeszcze gdzie
indziej: – Jeśli chodzi o zawierzanie lekarzom jesteśmy na szarym
końcu Europy, razem z Włochami, Litwą i Estonią. Moim zdaniem
dlatego, że komunikacja w gabinecie siadła zupełnie. W
przychodniach jest tylu pacjentów, że pracownicy służby zdrowia
nie mają czasu na rozmowy, na wyjaśnianie przyczyn choroby, czy
zagłębianie się w tajniki kuracji. Wskutek tego niedoinformowany
pacjent odczuwa dyskomfort, traci zaufanie. Jeśli poprawi się
komunikacja, podskoczą też wskaźniki.
W Niemczech
wiedzą, jakie to ważne. AOK (jedna z najpopularniejszych
niemieckich kas zdrowia) podpisuje umowy wyłącznie z lekarzami,
którzy zadeklarują uprzednio poświęcenie każdemu pacjentowi co
najmniej kwadransa. – Przestrzega się tego bardzo rygorystycznie.
Jeśli okaże się, że w czasie trwania umowy lekarz nie miał owego
deklarowanego czasu, umowa nie jest przedłużana.
I
to wystarcza – zdaniem Bilińskiej – aby lekarze komunikowali się z
pacjentami.
Nie
ufam – nie łykam
Pentor
dowodzi, że brak zaufania w prosty sposób przekłada się na efekty
kuracji. Ponieważ nie ufamy lekarzowi – nie łykamy zapisanych
przezeń lekarstw ani nie stosujemy się do zalecanych zabiegów. To
może wynikać ze złych doświadczeń pacjenta lub jego bliskich w
kontaktach z medykami, z braku uznania autorytetu lekarza (bo
internet albo koleżanka „wiedzą lepiej”), wreszcie z
nieprzejrzystych kontaktów między lekarzami a firmami
farmaceutycznymi.
Nie wierząc w skuteczność
leczenia, zmieniamy po cichu lekarza lub chodzimy do dwóch naraz –
nie informując ich o tym. W konsekwencji koszty leczenia rosną.
Tymczasem zgodnie z Ustawą o prawach pacjenta pacjent ma prawo
zażądać od lekarza, aby ten zasięgnął opinii innego medyka, a
nawet zwołał konsylium lekarskie (artykuł 6, punkt 3, podpunkt 1).
Nie korzystamy z tego, bo zwyczajnie nie wiemy albo boimy się
reakcji doktora.
– A już w następnym punkcie ustawa
informuje pacjenta, iż lekarz ma prawo odmówić zasięgnięcia
opinii bądź zwołania konsylium i wcale nie musi podawać powodu.
Po prostu może poinformować, że uznaje to żądanie za bezzasadne.
Jaka więc jest wartość tego zapisu? – pyta retorycznie 44-letni
Tomasz z Bydgoszczy. Pyta nie bez przyczyny: sam leczy się z
problemów gastrycznych w dwóch gabinetach u dwóch medyków,
niemających pojęcia o tym, w co Tomek z nimi gra.
–
Najpierw leczyłem się po bożemu, u jednego. Ale ten sobie nie
radził. Zażądałem więc dokumentacji, informując, że chcę
zacząć leczenie w innym gabinecie. Lekarz poprosił o cierpliwość.
Uwierzyłem mu, zostawiłem dokumenty. Ale on się na mnie obraził.
Przez dwa miesiące najspokojniej mnie unikał, tłumacząc to
wyjazdami służbowymi. Zacząłem więc po cichu równoległe
leczenie. Mam porównanie: dostaję różne leki i diety. Stosuję
wszystko naraz. Coś musi pomóc.
Kłopot
w tym, że nakładające się na siebie lekarstwa mogę równie
dobrze zaszkodzić, ale o tym większość „pacjentów
równoległych” nie myśli.
Błędy,
ale czyje?
Fundacja
Bezpieczeństwo dla Pacjentów wskazuje na przesadnie nagłaśniane
błędy medyczne i procesy sądowe. Polacy uważają, że lekarze nie
zasługują na zaufanie. – A w badaniach okazuje się, że
przytłaczająca większość nie zetknęła się sama z lekarskim
pomyłkami – mówi Jolanta Bilińska.
Wina
mediów?
Mój lekarz rodzinny relacjonuje mi dialog
zasłyszany w przychodni.
Dwóch starszych
panów:
– Ostatnio zmieniłem doktora.
–
Czemu?
– Nie podobał mi się. W swetrze chodził, w
sztruksach, wyglądał jakby od krów prosto. Nie to co ten tu:
marynarka, koszula…
– Ale dobry jest ten nowy,
pomaga?
– A co tam żaden lekarz już mi nie
pomoże.
Więcej… http://wyborcza.pl/leczyc/1,102641,8971158,Nikt_nie_ufa_doktorowi.html?as=2&startsz=x#ixzz1C4QVa4em